czwartek, 31 stycznia 2013

ferie i pada deszcz

6 stopni na plusie... jutro ma wrócić zimno... woda płynie po ulicach, jak rzeka... jak to jutro zamarznie to ja pierdziu...
Martysia strasznie kaszle :( Nie wiem czy jutro rano nie będę musiała dzwonić do przychodni... zobaczymy jak w nocy. Dziś znów budziła się. Na szczęście co 2 godziny a nie jak ostatnio co chwilę, o 4 rano zaczęło się CO TO?... i tak coś usłyszy, coś wymyśli i pyta CO TO? Mowa się ruszyła :) Doktoo pam, to pan doktor :)
O 4 rano kocham BabyTV ... Co noc jakaś woda leci, jakaś spokojna muzyka, pływają rybki... Mała szybko zasypia... Ja też przysnęłam i po szóstej rano wyłączyłam tv, dosłownie za 10 minut CO TO? ...
Biega, tańczy, nosi w reklamówkach gary, moją starą torebkę układa na ramieniu, ciągnie za sobą kocyk i misia, krok w krok za mną. Czasem się złoszczę bo trzeba mieć przysłowiowe oczy w dupie... Najbardziej mnie denerwuje jak nosi wszędzie krzesło, podstawia pod kuchenkę, gramoli się i nad wrzącym garnkiem pyta całkiem na poważnie : Am? zaraz podstawia krzesło pod lodówkę i wyjmuje kiełbasę ;) albo po raz setny z wieszaka zdejmuje mi kolczyki... rozwala po dywanie i biegnie do okna bo widzi ptaki w karmniku... ja zdążę zebrać 1/10 kolczyków, a ona pyta : tata pacy? Tak- w pracy. Uśmiecham się bo lubię jej poważną minkę... ale ona już ma mój telefon w ręce, w momencie go odblokowuje i dzwoni np do mojego ojca... ostatnie połączenie ;) Tata???? dziadzia??? Ciśnienie mi już podnosi bo kiedyś wysłała 15 pustych sms'ow do taty Filipa ;)
Jak idzie spać na popołudniową drzemkę to jest dla mnie niesamowita ulga- bo w końcu mam czas myśleć ;) nikt na mnie nie włazi... nie pluje mi do kawy, nie chce ciągle czegoś, nie przełącza programów, nie włazi na stół, nie chce kupy i siku, nie rozsypuje płatków, nie otwiera szafek z zamiarem ciągłego przebierania się, nie marze po meblach i po sobie mazakami, nie zabiera nic Kubusiowi, nie wrzeszczy na Filipa,... nie obija mi się o nogi....
a dziś wróciłam do bloga  o Sandrusi i nie mogę się doczekać aż się obudzi, żeby się z nią pobawić i poprzytulać....

Nie mogę doczekać się wiosny... Potrzebujemy ruchu....

wtorek, 29 stycznia 2013

tadam - 2 tygodnie i kolejny wirus

Jakub boi się teraz Figi, stwierdził : "jak ona zabiła Filipowi jaszczurkę to mi też coś może zrobić, mamo weź ją z mojego łóżka... ".
Pytałam w sklepie zoologicznym- gekon to teraz kwestia 150-200 zł.
Na razie sobie odpuszczam.
Wredek zostaje sam- musi mu wystarczyć nasze towarzystwo ;)

Wczoraj przyjechała do mnie kuzynka z synem.... Nagadałyśmy się, wypuściłyśmy się na zakupy :) Trafiłyśmy na wyprzedaż w ciuszkolandzie i kupiłam Filipowi za 2 zł fajną kurtkę wiosenną dwustronną :) Potem towarzystwo wygoniłyśmy na śnieg :) Wróciliśmy padnięci- o 20 po kolacji pojechali. B zasnął w busie :) Moja trójka wymęczona zasnęła o 21. CUD? E tam... zaczęło się płakanie, kaszlanie, pozatykany nos, stan podgorączkowy... Martyśka całą noc się budziła i mówiła, że ją boli... ta wredna wysypka. Rano zadzwoniłam do przychodni.
Pediatry nie ma, ale dobry inny lekarz w zastępstwie.
Myślałam, że będą tłumy chorych ludzi... a w przychodni tylko my.... Dopiero jak wychodziliśmy to zrobiła się kolejka...
Jakub wirus- dostał jakieś syropki, ma dużo pić i odpoczywać.....
Martysia ma powiększone migdałki, ale prawdopodobnie jest to związane z tą wysypką- maść robiona na zamówienie do odebrania jutro o zgrozo o 16ej! i zamiast clemastinu zyrtec. O dziwo wypisany na ryczałt. Ale też ma katar więc nie wiem co dalej.
Mnie boli głowa ale nie wiem czy coś mnie bierze czy to po prostu nieprzespana noc plus płacz z bezsilności...
3 zima która mnie totalnie rozwala choróbskami i innymi takimi.
P.s. Biegając wczoraj po sklepach zrobiło mi się dziwnie że jeszcze króluje zimowa kolekcja.
Myślałam, że już czymś wiosennym podbuduję swój humor... niestety- jedyne co wiosennego kupiłam to zestaw zielonych kubków do herbaty.

młotkiem rysowane- mama i Martysia :)


niedziela, 27 stycznia 2013

łzy

Dziś pierwsza przespana noc od dwóch tygodni. Po siódmej akcja. Coś się dzieje, ale jeszcze nie wiem co... słyszę gekona charakterystycznie sykającego i kota przelatującego nad naszą głową... Terrarium otwarte- jaszczurek brak, gonię za kotem- niestety było za późno... Chwyciła ją niefortunnie. Filip płacz, ja ogromnie poczucie winy... zawsze byłam taka czujna- każdy szept w nocy usłyszę, a dziś mnie tak zmogło... Wygrało zmęczenie... zniknął instynkt :( że nie słyszałam jak kocica ciukiem przesuwa szklane drzwiczki... No nie wiem w ogóle jak to pojąć- jak gdzieś wyjeżdżamy - zostawiamy ferajnę i nigdy nic takiego się nie stało :(

 
winowajczyni
A potem jeszcze przez godzinę szukaliśmy drugiego gekona który zwiał... Temu Figa raczej by nie dała rady bo silny jest strasznie... Ech :(


czwartek, 24 stycznia 2013

pada ciągle zima w pełni ;)

Martyna spała do 9:30 :)
Noc jednak była do d.... Ciągle się budziła, i w ciemnościach pokazywała różne stwory... Pewnie to efekt Scooby Doo którego od tygodnia wałkujemy.
Ledwo wstanie już jest guliguli du :)
I śpiewa piosenkę" damy radę, radę, radę, Scooby Doo ;)"

Od 4 dni ciągle pada śnieg. A w zeszłym tygodniu raz padało i było zimno, a następnego dnia była lekka odwilż. Tak czy siak - warunki są okropne. Oczywiście miasto nie nadąża odśnieżać, na ulicach lód plus 30 cm śniegu...
Dziś się panowie ze straży wzięli za odśnieżanie dachów... Fajnie się na to patrzy ;) Tylko to stukanie w dach...
O 15ej przez te zaspy muszę młode zaprowadzić do rodziców a z Filipem mam ortopedę. 3 miesiące czekania... Szkoda że L wziął klucze do piwnicy. Sankami byłoby łatwiej.... a tak to piechotka.

wtorek, 22 stycznia 2013

dzień babci

W niedzielę poszliśmy do mojej babci na jej urodziny i dzień babci. 82 lata. Zebrały się prawie wszystkie wnuczki miejscowe. W maleńkim mieszkanku- 4 wnuczki- 3 mężatki, i 8 prawnucząt ;) 4 dziewczynki i 4 chłopców od 1,5 roku do 12 lat ;)
Jakub nie miał humoru . Strasznie schudł od tej grypy i taki bidulek jest... Daję mu Sanostol i po woli odzyskuje chęci do życia ;) Mam też zamiar zmusić go do picia tranu... ale nie wiem który kupić i jaki smak??? cytrynowy czy owocowy???  
Ale u prababci siedział jak za karę...
Martyna wsunęła cały talerz rosołu z kluchami i poszła w kimę.... nie przeszkadzały jej piski i wrzaski... rozmowy przy stole...
Filipa uwielbiają wszystkie dzieci więc nie miał odpoczynku.
 Fajnie tak spotkać się z ludźmi... Brakowało mi tego :)






jak teściowa :(

Sobota rano- pełen luz. Oglądamy z L tv. Tvn style ... Robią pasztety. Ja lubię :) L narzeka że kiedyś dużo gotowałam takich inności i że mu tego brakuje...  No ale bez przesady, ostatnio robię ostre indyjskie potrawy, ostatnio też zrobiłam schab w mleku... zapiekankę z brokułami pod beszamelem z czosnkiem... Nosz kurcze... Co on by jeszcze chciał. Co tydzień ma po 2 blachy ciasta. Ostatnio zrobiłam pierwszy raz w życiu BROWNIE...
Mówię mu, że zrobię pasztet wieczorem... a nie masz tego a nie masz tamtego... od razu mnie gasi. Ale akurat mam wszystko- 1 kg wątróbki, żurawinę, żubrówkę... i cytrynę- wychodzę do kuchni spisać przepis a tam miksują to  z bazylią. Nosz kurcze- akurat bazylia mi się skończyła... Kupimy.
Pojechaliśmy na zakupy. Wieczorem pieczemy tę wątróbkę w żubrówce,  L jęczy że malakser stary i nie da rady fajnie tego utrzeć że on to puści przez maszynkę do mięsa... Ale mam blender. Bzium bzium... L uświadamia mnie że w przepisie jest bazylia świeża... W doniczce dopiero co mi wyszła... Ech... Daję suszoną plus natka pietruszki...
Lekko słodkawy smak. PYCHA :)
Akurat dla anemika ;) Za tydzień robię kolejną porcję :) tę zjadłam w 3 dni :)

Pojechaliśmy do mojej ciotki... na farbowanie włosów. Kupiłam jasny miedziany. Ostatnio miałam blond miedziany - śliczny ale brzydko się zmywał. Więc stwierdziłam, że ciut ciemniejszy będzie oki...
ZAŁAMKA.
Jaki to miedziany? Czerwono-fioletowy- żaden tam JASNY.
Boszzz... mam kolor włosów jak moja teściowa ;(
Czekam aż się trochę zmyje i nakładam coś innego.
Pierwszy raz zawiodłam się na tej farbie... 
Zamiast poprawić sobie humor to sobie popsułam- już lepsze były odrosty :(

piątek, 18 stycznia 2013

piątek

Dodzwoniłam się w końcu do przychodni , poprosiłam bezpośrednio z lekarką, wyjaśniłam o co chodzi-i się dogadałyśmy, że jak nie ma zmian na śluzówkach, nie ma gorączki i żadnych innych objawów, a Mała jest aktywna to nie musimy przychodzić z tą wysypką bo to pewnie wirusówka jakaś.
Clemastin i Neosine mam. Podaję wg tego co mi lekarka powiedziała. Do tego fenistil bo swędzi.... Zbladło to po tym clemastinie  , dużo tego nie ma... sama nie wiem co o tym sądzić.
Pamiętam że Jakub miał jako niemowlak coś podobnego- tylko na brzuchu i wtedy lekarka miała niezłą zagwozdkę bo nie wiedziała co to jest i różne maści wymyślała, mały się drapał... w końcu dała skierowanie na oddział zakaźny i dermatologiczny (do wyboru)... Miałam z nim iść następnego dnia a następnego dnia poznikało...

Mąż już siedzi w pociągu... Robię ciasto z jabłkami i kremem... WEEKEND ;)


czwartek, 17 stycznia 2013

wysypka

Po prostu mam dość!
Wczoraj Martysia pół dnia u dziadków... niesamowity oddech dla mnie... wieczorem na nóżce wyczułam kilka twardych krostek... Rano zauważyłam ich więcej i na lewej ręce... Prawa część ciała czysta... Mała uśmiechnięta, bez gorączki....
Dzwonię do lekarza- na razie ciągle zajęte...
Szykujemy się. Ale nie wiem czy siedzenie w zagrypionej poczekalni to dobry pomysł.
A chciałam się trochę ponudzić ;(

wtorek, 15 stycznia 2013

po grypie

Można napisać dumnie ŻYJEMY ;)
A była masakra. Jakub, Filip i ja gorączka, brak siły, co wstawałam z łóżka to kręciło się w głowie, chłopaki ciągle spali... tylko pili... no i ZDROWA dwulatka- mająca wiertło w dupie...
Głupio mi było dzwonić do kogoś po pomoc bo przecież to strasznie zaraźliwe... tym bardziej dla osób starszych niebezpieczne... więc męczyłam się sama w myśl- oby do piątku...
o 21wszej z minutami wkroczył ślubny...
Biedny... miał na całą sobotę- długaśną listę.... zakupy, apteka, sprzątanie....sklep zoologiczny, mechanik... ganiał do wieczora ;) mył garnki, gotował, syropki i chusteczki mi podawał. Wiadomo... chłopaki zaczęli już w sobotę dokazywać- młody organizm- szybka regeneracja. Jutro wyganiam ich do szkoły bo MAM DOŚĆ. Wariactwo do 23ej- kłótnie o kompa, o telewizor, o pilota, o to co ma lecieć... przewalanie się z boku na bok- skakanie bieganie... Jakub tak szaleje że nie zauważył futryny i dziwnym trafem spadł z krzesła i zahaczył o kant biurka głową- blisko pulsu...
Martyna wczoraj o 22ej zaczęła krzyczeć, że noga ją boli- nic nie widziałam w tej nodze (kochane energooszczędne świetlówki- niby jasno a nic się nie widzi)... dałam ją drugi raz do kąpieli... myślałam, że zapomni, ale cały czas mówila że boli i widać było że to nie żarty...
Oj biedna :( Wzięłam lampkę ze zwykłą żarówką i dopatrzyłam ok 1 mm włoska wbitego w jej mięciutką skórę... Za krótkie paznokcie- tylko to poruszyłam i był płacz... o 23ej szukałam pensety- jedną mi mąż powyginał naprawiając Kubusiowi ciuchcię a drugą szlag trafił. Znalazłam w końcu i wyjęłam.
Martyna spojrzała mi w oczy i wpadła mi w ramiona, zapytałam czy jeszcze boli- potrząsnęła tylko lokami, kazała dać miałłł ( koc z hello kitty) i w ciągu kilku minut zasnęła... Pewnie to pozostałości po kaktusach które wywaliłam przed Bożym Narodzeniem... :(
Dziś spaliśmy do 8:30... pobudkę zrobiła nam sąsiadka - włączając na maxa muzykę potem ją ściszając i znów podgłaszając, potem ściszała i tak w kółko- Ku.wa! Robi tak często- nie wiem po co.. Jak tak robi to całą wiązankę przekleństw rzucam... bo już wolałabym żeby ryczało.... a ta sinusoida mnie rozwala- zadaje mi fizyczny ból. Jak ją potem mijam na klatce schodowej mam ochotę jej tak po prostu napluć w twarz.
Jutro wstajemy o siódmej... nie będzie łatwo ;)



piątek, 11 stycznia 2013

g r y p a

W niedzielę przyjechała Martysi chrzestna matka :) Fajnie było posiedzieć i pogadać. Patrzeć na tę naszą małą zalotkę...

W poniedziałek Jakub gorączka- przespał cały dzień. Mąż w domu to poszedł do przychodni go zapisać na wizytę... Myślałam, że to on z Kubusiem pójdzie i ja uniknę siedzenia w tych zarazkach... ale mąż mi przecież nie ułatwia. Zapisał dziecko na 17:40, a sam miał pociąg do Krakowa o 17:00... samochód u mechanika...
Siedząc godzinę w poczekalni zastanawiałam się co tym razem złapię... Siedziała przy mnie babka z czerwonymi oczami, co chwila kichała i smarkała...
We wtorek mieliśmy mieć księdza po kolędzie ;) Mieszkamy na 3 piętrze, więc sobie myślę że szybciej niż na 10tą się do nas nie doczłapie....
Dobrze że zdążyłam uprasować obrus i się ubrać... 9:15 ktoś dzwoni i wali do drzwi. Martyna na golasa... właśnie miałam jej założyć sukienkę... Świece zafoliowane, woda święcona w butelce... na szczęście kropidło wieczorem wyciągnęłam z zakamarków szafy...
Dobrze że Ksiądz- taki na luzie... Pytam go jak on to zrobił, że już jest u mnie??? Rozmowa się nie klei- widzę takie pomieszanie- że niby chciałby ze mną pogadać, ale też mu się spieszy...a niech idzie ;)
Oczywiście po południu dostaję gorączki.
Jestem nieprzytomna, wszystko mnie boli, głowa, kości, oczy... leżę.
Wczoraj wzięło wieczorem Filipa- leży z gorączką...
Martyna zaczyna marudzić :(
Jakub bierze antybiotyk ale płaczliwy, ciągle leży... nic lepiej.
Ja w nocy miałam taką gorączkę że nie miałam siły iść do toalety... 
Po prostu masakra.

Jedyne moje marzenie to nie chorować chociaż przez miesiąc... Jakoś normalnie funkcjonować- pójść na spacer, spotkać się z rodziną i znajomymi.... od października niestety nasze kontakty ze znajomymi pozdychały.

niedziela, 6 stycznia 2013

tort

Miałam zamówić tort ale za późno się zorientowałam, więc musiałam zrobić. Dwa. Jeden w pastelowych kolorach... Drugi czekoladowo-cytrynowy....
Mała imprezka przed nami :)


czwartek, 3 stycznia 2013

2 lata :)

Dwa lata temu...
Miałam wyznaczony termin cesarskiego cięcia na 4 stycznia, ale lekarz niby chciał jeszcze zrobić jakieś badania... Kazał o 7 rano 3 stycznia być w szpitalu.
Nie mogłam spać, denerwowałam, się, bo całą ciążę miałam złe przeczucia, ciągły strach. Wstałam przed piątą, nie mogłam być na czczo bo mnie szarpało, wypiłam szklankę wody, zjadłam jabłko... no bo niby jakie te ważne badania? ;)
W sali przyjęć papierologia a nagle wchodzi pielęgniarka z wenflonem -  śmieję się, że chyba nie będę łazić z tym dziadostwem w ręku a ona, że doktor mówi, że zaraz tniemy.
Mąż pobladł, przeźroczysto żółty się zrobił.
A ja uśmiechnęłam się, bo całą noc myślałam, że ten 4 styczeń to jakoś wcale mi się nie podoba... wolałabym 3 albo 5ty... co oczywiście mężowi marudziłam w aucie...
No to siup- ja w makijażu :) Przecież miałam mieć fajny dzień, książka i leżenie i odpoczywanie... Ledwie się w piżamę przebrałam a już mi kroplówkę podłączyły... nawet się nie rozpakowałam... Torba rzucona w jakiś kąt szpitalnej sali...
Oczywiście mam leżeć, a tu się wszystko przedłuża... zabrakło tlenu, ktoś gdzieś po ten tlen pojechał....
No i takim sposobem o 11:04 wyciągneli ze mnie suszoną śliwkę. Nie płakała, mrużyła oczy... Była najbrzydsza z całej trójki.Tzn chłopaki byli śliczni a ona taka inna...
Aż mi przez głowę przebiegło- czy to na prawdę moje dziecko? Czemu takie brzydkie? Do kogo ona jest podobna? Pamiętam, że wyjątkowo długo mnie szyli.... Bardzo długo... z chłopakami było to 15-20 minut a tu coś około 40 minut... może więcej...
I pamiętam ten moment i tej położnej nigdy nie zapomnę.... Przyniosła mi Małą, przyłożyła do piersi a ona zassała... To był najpiękniejszy moment tego dnia :)

A moja śliwka już za kilka dni była najpiękniejszą czarnulką na świecie :)

Teraz blond loki,  niebieskie oczy, zadziorna mina :) Cała nasza Martyna :)



środa, 2 stycznia 2013

GÓRY :)

Po świętach szybkie pakowanie i o 12:00 wyjazd. Niestety do Zakopanego korki... 7 godzin jazdy. Ale o dziwo dzieciaki zniosły tą podróż dobrze, byłam  z nich dumna, że byli tacy cierpliwi...
Nie mam co narzekać. Wyjazd się udał w 100 %.
Teściowa się wykazała, aż w szoku byłam :) Pysznie gotowała, próbowała dzieciaki od nas oderwać na chwilę :) Martyna i chłopaki byli dziadkami zachwyceni...
Tylko żałuję że wyjazd do Nowego Targu się nie udał. Miałam sobie połazić tu i tam, ale po pierwsze KORKI, wszędzie dużo aut, po drugie zimny wiatr, po trzecie Martyna miała humor nie najlepszy- nie chciała z nami jechać, potem nie chciała wyjść z auta, potem nie chciała wyjść ze sklepu... Rzucała się w ten rozciapany śnieg na poboczach, zdejmowała czapkę, po godzinie mieliśmy obydwoje dość. W Martino oczywiście musiałam zjeść pizzę wegetariańską i pojechaliśmy 30 km do domu :(
Ale mąż się postarał. mieliśmy niby jechać na zakupy do Jabłonki, niczego się nie spodziewałam... nic nie wzięłam... i pojechaliśmy na Słowację, nad jezioro Orawskie...
Zamarznięte a na horyzoncie Tatry.... W lato koniecznie musimy jeszcze raz tam jechać...

Odwiedziliśmy całą rodzinę, nikogo nie ominęliśmy... Takie chodzenie po Kolędzie jest fajne- szkoda że u nas nie ma takiego zwyczaju. Tylko kawki i zastawiony stół...
Niestety miałam u teściów przeczucie że Ojciec męża ... że to jego ostatni rok...
Bardzo mnie to zmartwiło, bo lubię swojego teścia. Nie powiedziałam tego nikomu, bo już kilka razy miałam coś takiego i mąż mi mówi, żebym przestała krakać...
Bardzo mam nadzieję, że się mylę.





W Sylwestra złapał mnie taki ból brzucha, że ledwo żyłam, mieliśmy fajne zaproszenia- ale usiedziałam dwie godziny jak na szpilkach i wracaliśmy na sygnale do teściów. Nie wiem co mi zaszkodziło- może po prostu to, że nigdy tak tłusto nie jadłam. Tak po cichu skrytykowałam bigos u kogoś, no i nagle wszyscy zaczęli gotować bigos po swojemu i musiałam próbować... No nie wiem po co, żeby mnie zadowolić? udowodnić? Tak czy siak- teściowej bigos był najlepszy :)
Kiedyś pochwaliłam u Gośki ciasto z brzoskwiniami i było to samo, gdzie nie poszliśmy to robili dla mnie to ciasto... A i tak Gośka robiła najlepsze ;) Uwielbiam tych moich górali.
 Koło 23ej w nocy zaczęłam myśleć o pogotowiu... No ale ja mam takie szczęście, że sobie pomyślałam, że znów mnie w jakim szpitalu zostawią a ja już podziękuję za takie atrakcje...
W Nowy Rok tylko mięta i herbata... Na głodnego wracałam na mazowsze. Dopiero dziś mogę powiedzieć, że nie boli :)