poniedziałek, 14 kwietnia 2014

....

Weekend spędziliśmy na świętowaniu i przyjmowaniu gości :)
L miał urodziny, Filip imieniny a w niedzielę 13go Kubusiowi stuknęła SIÓDEMKA :)

Dziś totalnie nie byłam w stanie nic zrobić, taka jakaś byłam rozbita, no ale cały tydzień ganiałam z Kubusiem na rekolekcje,a  od piątku stałam przy garach. Puściła mnie chyba adrenalina i złapało zmęczenie.
I tak się ograniczałam, żeby nie przesadzić z produkcją.
Tort zamówiłam w cukierni. Tadam. I upiekłam tylko jedno ciasto ale dwukremowe...

Fajnie było, ale stary mnie strasznie ostatnio irytuje i najchętniej wysłałabym go w kosmos...




Nawet zrobiłam takie Jajo Wielkanocne. Filip wziął do szkoły i pani od plastyki tradycyjnie zachowała je na pamiątkę ;)

W niedzielę w końcu nałożyłam hennę Khadi... nie było tak źle ;)

piątek, 11 kwietnia 2014

moja dziewczynka

Trochę się załamałam...
Obserwuję u Martyny już jakiś czas że zaczynają ją denerwować spódniczki i sukienki, na początku myślałam, że to przez rajstopy... ale chyba nie tylko o to chodzi
Kupiłam jej piękną koronkową sukienkę, do tego śliczną apaszkę, rajstopki i już się rozmarzyłam jak cudnie będzie wyglądać jak pod kolor zrobię jej jeszcze opaskę... No cud miód... na Święta.
Tylko butów jej brak, ale stwierdziłam, że fajne pastelowe trampki kupię i będą pasować.
No i w domu się okazało, że nawet nie chce przymierzyć.
Ojciec ją wręcz zmusił, ale stała ze spuszczoną głową.
Jak powiedziałam, że będzie chodzić w ubraniach po Jakubie i będę mieć z głowy, to zaczęła pyskować, że ona jest Martynka, jest dziewczynką i lubi fioletowy i różowy....

Ale co tu się dziwić jak nawet po mieszkaniu z pokoju do pokoju śmiga na rowerze ... sukienka by jej przeszkadzała.

Tak czy siak jestem lekko rozczarowana.
Będę próbować ją przekonać, zachęcić ... choć czarno to widzę.
Ja typ sukienkowo spódnicowy, spodnie owszem mam, ale noszę jak muszę ;)

wtorek, 8 kwietnia 2014

marszczę się

Jestem tak zaganiana, że nie mam czasu na skupianiu się na sobie, więc moje oczyszczanie mocno kuleje...
Ale po dwóch dniach jedzenia byle czego dorwałam się do talerza z kaszą gryczaną i brokułami... oderwać się nie mogłam. Więc myślę, że jakieś zdrowe nawyki we mnie korzeniują :)

Moje główne grzechy z weekendu to  karkówka- na szczęście mało wysmażona- prawie żywa ;)
Tatar wołowy to nic, ale do tego musiałam zjeść chleb... Filip od kolegi naprzynosił ciasta (mieli w domu chrzciny) więc musiałam spróbować niby po maleńkim kawałeczku a czułam się jakbym pół tortu przynajmniej zjadła.
Odbiło się to na mojej skórze i na moim brzuchu- wzdętym brzuchu :(

Mąż robił mi soki w sokowirówce, więc nie było tak całkiem niezdrowo.
Nie wiem... jak ja przepuszczę białą kapustę z marchewką i jabłkiem to łykam to jak nic... a jak on mi zrobił taki sok z odrobiną buraka to ledwie to przełknęłam. Myślę że buraka bez cytryny to chyba się nie da tak na luzie przełknąć. Jednak cytryna zabija ten ziemisty smak.
Ale soki trza pić. Nie chce mi się ich robić, więc zawsze macham rzęsami do Starego i on skrobie te marchewki ;)  Muszę go tylko pilnować, żeby robił wg moich smaków.
Bo my mamy całkiem inne postrzeganie świata.
Jak ja chcę 3 marchewki i 1 jabłko, to on robi odwrotnie ŻEBY MI SMAKOWAŁO. I na nic tłumaczenie, że dla mnie marchewka jest i tak za słodka.

Waga w końcu zaczęła po malutku spadać, na prawdę po malutku... takimi mini kroczkami, ale jak się siedzi na kanapie i trzepie drutami to wiadomo MAŁO RUCHU.
Kasza trzy razy dziennie też ma swoje kalorie, ale przecież nie o odchudzanie mi chodziło tylko o wzmocnienie.

Spadek wagi powinien grubasa cieszyć, jednak zaczęłam się marszczyć :(
A na prawdę wolę być gruba niż pomarszczona :(

za niecałe 2 tygodnie święta, za 3 tygodnie jedziemy w góry.
Od 17 grudnia nie farbowałam włosów... i od lutego się zastanawiam czy umówić się do fryzjerki czy w końcu nałożyć tę hennę którą kupiłam już jakiś czas temu....
Mam nadzieję, że do świąt się zdecyduję ;)