piątek, 30 listopada 2012

przytulaki

Mała ogląda Przytulaki - bardzo jej się podoba ta bajka :) Bała się tych stworków na początku a teraz próbuje do nich gadać- wszystko rozumie- gestykuluje całym ciałem- jak Przytulakom coś upadnie to rozkłada ręce i mówi bach :) Lubię wtedy na nią patrzeć....
Martyśka w ogóle jest niesamowita- patrzę na nią i nie mogę wyjść z podziwu ż jest już taka duża- niby 13,5 kg, ale jak ktoś mnie zaczepi to zawsze mówi że na prawdę duża jest :)

Byłyśmy u lekarza w środę i dostała sumamed- miałam duże wątpliwości czy jej dawać bo oprócz kaszlu gruźlika i kataru pojawiającego się i znikającego- nie miała gorączki, nie była marudna, ma apetyt ( dwa talerze flaczków, dwa talerze kwaśnicy- tak zjada nasz prawie dwulatek ;) ) ale w końcu jej dałam :( często coś choruje ta nasza dama.... zaczynamy skłaniać się ku alergii... jakiś flonidan dostała dodatkowo...
Ciemno na dworze, nie przyjemnie... chwila lenistwa i się weźmiemy za jakiś obiad i za jakieś ciasteczka- bo chłopaki strasznie jęczą, że nie ma nic słodkiego....
 a ostatnio zrobiłam muffinki sowy i ani to się wygodnie nie robi... może wrażenie dzieciaków na początku było niesamowite , ale źle się im jadło i jak nigdy kilka musiałam wyrzucić...


czwartek, 29 listopada 2012

hashi

Byłam ostatnio u swojego "cudotwórcy"... i czar prysł... Znowu mam czarne myśli odnośnie swojego zdrowia-  a nie czuję się najlepiej... Waga mi tańczy jak chce... nie odchudzam się, nic w zasadzie nie robię bo niby nie mogę- a jednego dnia spodnie mi z dupy lecą a za dwa dni nie mogę się dopiąć.
Pan doktor za 5 minutową wizytę zgarnia setkę i już nie mówię ile kosztują badania które muszę robić prywatnie przed każdą wizytą...
A na ostatniej wizycie dowiedziałam się, że w zasadzie to już nie muszę przyjeżdżać bo mogę do niego zadzwonić z wynikami ;) No stówka w kieszeni-- niby fajnie- no ale się tego nie spodziewałam- takiej olewki. No załamka.
Jedynym plusem tych kilku miesięcy jest to że mam super miękką skórę. Kto mnie nie dotknie to robi wielkie oczy... i chce mnie jeszcze pogłaskać bo to takie DZIWNE i niesamowite ;) Zawsze miałam gładką skórę ale teraz porównywalna jest z pupcią niemowlaka ;) Ja sama w to nie wierzyłam, dziwiłam się jak małżonek tak się zachwycał... no ale jak mnie baby "macają" i piszczą z zachwytu to coś w tym musi być...
A Jakub już nie może tego słuchać i na kolejne zachwyty stwierdził uroczo- mama jest dziewczyną, a dziewczyny mają miłą skórę, więc co się dziwicie???

Na poprawę humoru oczywiście najlepsze są perfumy. Mam pełną szafkę pustych flakoników i trudno mi się ich pozbyć... bo każdy zapach to inna historia ;) Czekam na jakąś promocję na cerutti ... a tym czasem pocieszę się christiną ;) ciekawe co mąż na to.

wtorek, 13 listopada 2012

katar

Martyna ma znów katar... Po prostu ręce opadają. W przyszłym roku musimy wymienić kaloryfery. Nie ma przeproś. Mamy szczelne okna , ocieplony blok i po zamknięciu okien jest w mieszkaniu 25/26 stopni :( Jak się okna uchyli to jest zdatnie ale wieje po podłodze... a my wszyscy na bosaka lubimy biegać.
Jak wychodzimy z tej sauny na dwór to zaraz chrypimy... no nie wiem jak my tą zimę wytrzymamy.

Ależ ten czas zapierdziela, dopiero kupowałam chłopakom książki do szkoły, a tu zaraz Filipa urodziny, Mikołaj i święta ...

Mam zamówienie na kolejne 3 czapki :)  Muszę skończyć za 1,5 tygodnia, a czas tak zapierdziela i tyle roboty co dnia... Szczerze to nie mam czasu swojej czapki skończyć :)

czwartek, 8 listopada 2012

rutyna

Ostatnio w niedzielę mnie połamało... dopiero co brałam antybiotyk więc do lekarza się nie wybrałam, smaruję dupsko jakąś maścią i jak mnie przypili to łyknę jakiegoś procha...
Dziś czwartek- trochę lepiej rano się wstało więc postanowiłam nadrobić te 3 dni wyjęte z kalendarza- nie to że leżałam bo przecież przy trójce dzieci jestem sama - ganiałam z Kubusiem do szkoły, gotowałam, huraganem małym się zajmowałam non stop itp... ale dziś...
Zrobiłam dobry obiad, upiekłam dobre ciasto- poszliśmy na spacer, w południe namoczyłam ryż więc po drzemce Martyśki go ugotowałam i postanowiłam doprawić i zrobić to cholerne sushi na kolację...
Martyśka wymęczona intensywnym dniem więc totalnie marudna, ale zrobiłam dla niej rulonik sushi, w zasadzie ryż, nori i odrobina łososia... Jadła smakowicie dopóki nie zobaczyła, że ja po kryjomu maczam swoje krążki w sosie sojowym, najpierw skomlała , ale próbowałam jej wytłumaczyć że to si i że boli... ale to na nic. Jakby ją nie wysypywało po tym sosie to czemu nie ;) niech zobaczy jakie to niedobre ;) no ale rzuciła we mnie pałeczką i zaczęła się drzeć... A jak jeść sushi w takim chaosie? odechciało mi się.
Z utęsknieniem czekam na weekend. chcę pobyć sama choć pół godziny,,, pół godziny ciszy i spokoju....