wtorek, 14 czerwca 2016

ognisko klasowe

L wziął wolne.
Ognisko klasowe Jakuba.
Nakupiłam kiełbachy.
Upiekłam ciasto. Z resztek.
2 godziny się zastanawiałam czy je wziąć- bo z resztek, może nie będzie to wszystko do siebie pasować. Nie wiedziałam, czy resztka żelatyny zetnie mus truskawkowy, czy krem się zetnie bo za mało masła miałam, herbatniki każdy z innej parafii, itp. Biszkopt jakiś taki niewysoki mi wyszedł.

jeszcze pół godziny przed ogniskiem pierdyknęło dwa razy. Taka burza przeleciała... polało. 

Wszystko się na to ognisko nie kleiło.
Pojechaliśmy. Spóźnieni.
A tam sucho. Martyna w kaloszach.

Jak wchodziłam na obiekt z blachą ciasta, wszyscy klaskali... załamka sobie pomyślałam, blachę pod altankę walnęłam  i się z L zmyliśmy na lekcję pokazową o zwierzętach Puszczy Kozienickiej.
Wróciliśmy a tu wszyscy w zachwycie.
Ciasto smakowało jak lody... rozwalało się ale smakowało podobnież cudownie...
Niestety nie było nam przeznaczone spróbować. Martyna walnęła focha i przez zęby puściła : zeżarli mi cale ciasto. I to tak, żeby inni słyszeli...

Było fajnie, Jakub w swoim żywiole, Martyśka z fochem...
L grał z dzieciakami w piłkę, a jakaś matka uciekała przed inną matką i lizała blachę po cieście.

A mąż mój wciąż narzeka , że nie gotuję jak jego mamusia. W każdej restauracji mu nie smakuje. Mówię mu, że ma za dobrze...

Potem zaglądał na lokalną gazetę bo pan reaktor tak mi się kłaniał za te ciasto, że obydwoje myśleliśmy, że zaraz będzie artykuł na całe miasteczko o tym naszym ognisku i cieście z resztek.
Na szczęście potraktował to prywatnie. 

Ech... 20 razy mam teraz wydrukować ten "przepis".
Nie dadzą mi żyć.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz